Recenzja gry PS4

Spyro Reignited Trilogy (2018)
Miriam Aleksandrowicz
Tom Kenny

(Ponowne) Wejście Smoka

Gra przebudowuje stare, kanciaste plansze, racząc je nową oprawą audiowizualną i przydając uroku porównywalnego z pięknem świata przedstawionego w niedawno remakowanym "Ratchecie i Clanku".
"Spyro Reignited Trilogy" - recenzja
Ludzie urodzeni w Roku Smoka uważani są za obdarzonych ogromnym szczęściem, błogosławionych przez bogów, jednocześnie niecierpliwych, zawziętych i upartych do granic możliwości. Smocze lata zwiastują światu wiekopomne wydarzenia i cechują się wielką nieprzewidywalnością. Tak przynajmniej wynika z wierzeń Chińczyków. To właśnie w Roku Smoka wydana została ostatnia z pozytywnie przyjętych gier o Spyro, fioletowym smoczku raz po raz próbującym ocalić swój świat przed zakusami kolejnych adwersarzy. Po drodze mieliśmy do czynienia z kilkoma tytułami, które próbowały godnie zmierzyć się z dziedzictwem Spyro, jednak patrząc na ich oceny, wychodziło to co najwyżej średnio. Wydanie odświeżonej wersji przygód uroczego jamraja zaostrzyło apetyty graczy, którzy z wielką nadzieją spoglądali w stronę Activision, żądając wręcz umożliwienia im powrotu do świata, który tak bardzo oczarował ich na pierwszym Playstation. Teraz, po osiemnastu latach, w Roku Psa, Toys for Bob prezentuje nam remake pierwszej smoczej trylogii.



"Spyro Reignited Trilogy" przebudowuje stare, kanciaste plansze, racząc je nową oprawą audiowizualną i przydając uroku porównywalnego z pięknem świata przedstawionego w niedawno remakowanym "Ratchecie i Clanku". Całość działa na silniku Unreal Engine 4 i nasyca krainy przemierzane przez Spyro feerią barw, szczegółów i przepięknych, animowanych postaci, które aż proszą się o przytulenie. Świat reaguje na obecność smoka – trawa płonie od jego palącego oddechu, źdźbła płożą się pod ciężarem jego ogona. Pozostawiony sam sobie Spyro zaczyna robić się nerwowy, kicha, a towarzysząca mu ważka macha do nas radośnie, przypominając o czekających wyzwaniach.

Przechodząc przez kolejne etapy trylogii obserwujemy ewolucję pomysłów na kształtowanie uniwersum, dynamikę poszczególnych postaci oraz funkcjonalność mechanik, co znajduje swoją kulminację w części trzeciej, będącej w mojej opinii najdoskonalszym elementem całości. 



"Spyro the Dragon" oddaje w nasze ręce niedoświadczonego Spyro, który osamotniony w walce z Gnieznośnym Gnorkiem zmuszony jest uwolnić spod jego wpływów zaklęte w kryształy smoki. Tylko tyle i aż tyle. Nie uświadczymy tu głębszej fabuły, dodatkowych interakcji ze spotkanymi postaciami. Przechodzimy z jednego punktu do drugiego, nie mając na horyzoncie żadnych dodatkowych zadań poza głównym celem. Warto jednak wspomnieć, że ratowane przez nas smoki zawsze raczą nas prostymi mądrościami. Każdy z nich jest inny i każdy posiada zarówno charakterystyczny sposób wypowiadania się, jak i typowy dla siebie atrybut, np. sztalugi, książki, czy też różdżkę.

Dopiero "Spyro 2: Ripto's Rage!" wprowadził pełnoprawne postacie drugoplanowe, które wymagają naszej pomocy w starciu z Ripto, mikrusem o przerośniętym ego. Odstąpiono też od klasycznego zbierania znajdziek na rzecz wyzwań nagradzanych kryształami. Osobiście nie przepadam za minigierkami oraz wyzwaniami na czas. Z tego też powodu druga odsłona "Spyro" sprawiła mi najmniej przyjemności, a zbieranie kolejnych, wymaganych przez grę kryształów stało się w pewnym momencie przykrym obowiązkiem. 



Jednakże, w pełni doceniłam zbalansowanie zbieractwa i wyzwań, które zastosowano w ostatniej części obecnej w tym zbiorze. Dodatkową atrakcją jest również wprowadzenie innych grywalnych postaci do "Year of the Dragon". Kangurzyca Sheila dostanie się na wysokie, niedostępne półki, sierżant Lot zbombarduje rakietami każdego upierdliwego przeciwnika, yeti Bentley użyje w walce swojej nadzwyczajnej siły, a Agent 9 sprawi, że poczujemy się niczym w "Doomie", rozwalając z blastera tchórzliwe nosorogi. Fabuła nabiera wreszcie rumieńców i można poczuć, że ta wesoła ekipa nie jest już zbieraniną przypadkowych postaci, tylko podbudowano mocne filary pod więzy je łączące.



W odróżnieniu od korytarzowych plansz obecnych w grach z serii "Crash Bandicoot", światy Spyro cechują się pseudootwartością. Tylko od nas zależy, w którą stronę się udamy, które kryształki zbierzemy w pierwszej kolejności i jak znajdziemy sposób na frapujących nas przeciwników. To mały raj dla poszukiwaczy skarbów, ukrytych smaczków i fanów kończenia gier na 120%. Wspomoże nas w tym minimapa, która pokazuje wszelkie newralgiczne punkty. Jeśli coś jest zaznaczone na mapie, to pewnym jest, że da się tam dostać. W jaki sposób? Do z pozoru niedostępnych lokacji z reguły prowadzi tylko jedna ścieżka, jednak inwencja hardcorowych graczy nie raz pokazała, że nie ma rzeczy niemożliwych i każdy sposób jest dobry na osiągnięcie celu. W eksploracji pomogą nam przeróżne umiejętności. Ich wachlarz poszerza się z każdą kolejną częścią. Na początku dysponować będziemy tylko szarżą, płomieniem palącym wrogów do cna oraz delikatnym szybowaniem. Z biegiem czasu przekonamy się jednak, że fioletowy podopieczny może wspinać się po wyznaczonych do tego miejscach, nurkować w odmęty szafirowych wód, a tymczasowo nawet władać białym ogniem, przepalającym nawet najciężej opancerzonych przeciwników.

Całą trylogię usłyszymy w polskim dubbingu, który idealnie synchronizuje się z bajkowym, disnejowskim wręcz przedstawieniem postaci. Dziwi jedynie brak napisów przy przerywnikach filmowych, co w przypadku osób dotkniętych wadami słuchu może rodzić spore problemy. W sytuacji, gdy coraz więcej gier oferuje rozwiązania ułatwiające rozgrywkę osobom z niepełnosprawnościami, pominięcie takiego znaczącego szczegółu jak wprowadzenie napisów nie działa na korzyść tego tytułu. Nie można również zmienić języka z poziomu gry. By zagrać w wersję angielską, należy zmienić język konsoli.



Zastanawiają również dysproporcje pomiędzy poszczególnymi częściami. O ile w pierwszej problemy z kamerą były dość sporadyczne, o tyle w kolejnych odsłonach kamera ma tendencje do wariowania (przede wszystkim w sekwencjach podwodnych) i nagłego przechodzenia w tryb pierwszoosobowy w sytuacjach, gdy wymagana jest nadzwyczajna precyzja (sekwencje z sierżantem Lotem). Część trzecia obfitowała w najczęstsze spadki częstotliwości wyświetlania klatek. Z reguły w tych momentach, gdzie źle wymierzony skok kończył się gwałtownym zgonem.

Trudno też patrzeć przychylnym okiem na fizyczne wydanie gry i zaoferowanie wielbicielom pudełek tylko pierwszej części na nośniku wraz z koniecznością ściągnięcia z sieci pozostałych dwóch. Jest to jednak zarzut skierowany do wydawcy i nie ma wpływu na całościową ocenę gry.



Podsumowując, remake "Spyro" to idealna okazja do ponownego rozkochania graczy w uroczym stworzeniu, jakim jest fioletowy smoczek. Ci, których napędza przede wszystkim nostalgia, odnajdą się w znanych światach bez problemu, a nowi adepci zasiądą do trylogii ze spokojem po usłyszeniu, że poziom trudności w niczym nie przypomina wyśrubowanych, irytujących sekwencji z zeszłorocznego, odświeżonego "Crasha Bandicoota". Toys for Bob nie tylko nadali blasku dawnym grom. Przede wszystkim sprawili, że obcowanie ze "Spyro" to czysta przyjemność, a gra stała się perełką nowej generacji, wartą polecenia każdemu graczowi.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?